To tytuł popularnej piosenki zespołu 2+1, ale ostatnio także nowy sposób na eksplorację kosmosu. Człowiek od kilkudziesięciu lat ma śmiałe wizje kolonizacji kosmosu, ale przeszkodą w ich realizacji jest napęd. Rakiety trudno nazwać oszczędnymi… Aby oderwać się od Ziemi potrzebne są ogromne ilości paliwa, a to niestety kosztuje. Według wyliczeń wyniesienie 455 gramów ładunku na orbitę z użyciem rakiet kosztuje około 40.000 dolarów. Jak obniżyć te koszty? Naukowcy mają już plan. Pracują nad budową windy kosmicznej, którą w przestrzeń okołoziemską można by wysyłać nawet statki kosmiczne. Koszt wysłania w kosmos czegoś co waży 455 gramów zmalałby do… 100 dolarów.
Pierwsi ideę windy kosmicznej propagowali autorzy SF. Pisał o niej m.in. Arthur C. Clarke w powieści Fontanny raju. Teraz istnieje szansa, by literacka fikcja stała się rzeczywistością.
Jak działa taka kosmiczna winda i czy da się ją w ogóle zbudować? Najważniejszą częścią takiej windy jest kabel, łączący obiekt na orbicie z powierzchnią Ziemi. Musiałby on mieć długość co najmniej 36.000 kilometrów. Problem nie jest jednak długość tego „kabelka”, ale jego wytrzymałość. Niestety żaden metal nie zapewni linie takiej wytrzymałości, aby nie zerwała się pod własnym ciężarem. Kolejną przeszkodą jest przygotowanie odpowiedniej kabiny.
W obu przypadkach naukowcy wiążą największe nadzieje z nanorurkami węglowymi. Nie dość, że są mocne jak diament to jednocześnie są giętkie. Najmocniejsze z wynalezionych nanorurek są około 180 razy mocniejsze od stali. Aby projekt windy kosmicznej miał szanse powodzenia, trzeba opracować włókna co najmniej 4 razy wytrzymalsze, niż obecnie.
Intensywne badania nad wykorzystaniem nanorurek węglowych w projekcie windy kosmicznej prowadzą naukowcy z NASA i japońskiego JAXA. Oba zespoły badawcze zgodnie przewidują, że zbudowanie windy kosmicznej będzie możliwe przed rokiem 2030.
To już nie fantastyka naukowa – to się dzieje naprawdę. Specjaliści z NASA wybrali już nawet dwa miejsca na naszej planecie dogodne do umocowania windy. Obydwa znajdują się na wodach międzynarodowych. Pierwsze 500 km od Australii, a drugie 3.200 km od Hawajów.
Być może będzie to cel świeżo upieczonych małżonków, którzy na swoim weselu tańczyli pierwszy taniec w rytm przeboju grupy 2+1 (prosimy nie wykonywać tego zadania matematycznego, by w konsekwencji nie mylić z zespołem Ich Troje…).