Odpowiedź na pytanie
z „Banku dziwnych pytań”
W poprawności politycznej chodzi przede wszystkim o to, by odnosić się do osób i grup z szacunkiem, by nie używać określeń, które mogą zostać odebrane jako raniące, które pełnią funkcję stygmatyzującą i prowadzą do dyskryminacji. Jej celem jest zatem wprowadzenie do języka słów neutralnych, nie mających negatywnych konotacji i unikanie słów obraźliwych lub „tylko” źle się kojarzących. Poprawność polityczna polega także na wysłuchaniu opinii samych zainteresowanych i dowiedzeniu się, jak chcą a jak nie życzą sobie być nazywani. W ten sposób można uniknąć protekcjonalności i stawiania się w pozycji osoby, która wie lepiej, jak ktoś powinien się czuć i jakie przysługują mu prawa.
Podczas I Światowego Kongresu Romów, który odbył się w 1971 roku, przedstawiciele grup określanych jako Cyganie ustalili, że chcą, by nazywano ich Romami. Rom to słowo występujące w większości romskich dialektów, podczas gdy Cygan jest słowem obcym, nazwą, która została im narzucona. Co więcej, słowo cygan (pisane małą literą, ale w mowie nie widać przecież różnicy) może zostać użyte jako obelga. W języku polskim oznacza ono także oszusta, krętacza, kłamcę, łgarza, blagiera, cygaństwo to oszustwo, oszukaństwo, a ocyganić kogoś to tyle co nabrać go, oszukać, okłamać, przed Cyganem ostrzega się też dzieci („przyjadą Cyganie i cię zabiorą”). Nie ma chyba nic dziwnego w tym, że ktoś nie chce być nazywany słowem oznaczającym oszusta i kidnapera. Używanie tego określenia wiąże się także z tworzeniem wrażenia, że mamy do czynienia z jednorodną grupą, podczas gdy nazywane tak są osoby należące do grup Polska Roma, Bergitka Roma, Sasytka Roma, Chaładytka Roma, Kełderasze, Lowarzy, Sinti, Romowie przybyli w latach 90. z Rumunii lub Mołdawii i inni. Społeczności te zgodziły się na słowo Rom, które oznacza po prostu człowieka i nie tuszuje ich odmienności jak Cygan. Wyjątek stanowią Sinti, którzy – choć uważają się za spokrewnionych z Romami – nie utożsamiają się z nimi i chcą być nazywani własną nazwą.
A co z Murzynem?
Podobnie wygląda sytuacja ze słowem Murzyn, przez większość polskiego społeczeństwa traktowanym jako neutralne. Słowniki podają jednak, że Murzyn to nie tylko osoba czarnoskóra, przedstawiciel grupy etnicznej pochodzącej z Afryki, ale także ktoś poniżany, wykorzystywany, poddany, niewolnik, a także dzikus, ktoś zacofany. Wydać to wyraźnie w takich sformułowaniach jak „murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść”, „biały murzyn”, „sto lat za Murzynami”. Murzyn to ktoś, kim się pogardza. Dlatego większość osób pochodzenia afrykańskiego, które mieszkają w Polsce, uważa to słowo za obraźliwe i nie chce być nim nazywana. Nawet gdyby uznać, że jest to tylko określenie koloru skóry, pozostaje jeszcze kwestia różnorodności kulturowej. Autorzy poradnika Jak mówić i pisać o Afryce?, wydanego przez Fundację „Afryka Inaczej”, zwracają uwagę na to, że Murzyni z Francji, z Kongo, z Polski, z Nigerii, ze Stanów Zjednoczonych zostali inaczej wychowani, mówią innym językiem, wyznają inną religię, zatem tworzy się z nich grupę na podstawie tylko jednej z ich cech, być może bardzo istotnej, ale nadal jednej z wielu. Czy nie byłoby lepiej mówić po prosty Francuz, Kongijczyk, Polak, Nigeryjczyk, Amerykanin? Słowa te określają mieszkańców danego kraju, bez względu na ich pochodzenie etniczne, ale jeśli naprawdę musimy zaznaczyć w swojej wypowiedzi, jaki jest ich kolor skóry, możemy powiedzieć po prostu, że ktoś jest czarny lub biały. Słowo Afroamerykanin, które pojawiło się w pytaniu, jest poprawne politycznie, ale oczywiście tylko w odniesieniu do mieszkańców Ameryk, nazwanie nim czarnoskórego Polaka nie jest zasadne.
W poprawności politycznej nie chodzi o zmienianie języka na siłę, lecz o wysłuchanie tych, których ta kwestia najbardziej dotyczy. Zarówno Cygan/cygan jak i Murzyn/murzyn są słowami poprawnymi, istniejącymi w słownikach i nikt nie postuluje ich natychmiastowego wykreślenia. W poprawności politycznej chodzi o zwykłą ludzką przyzwoitość, kulturę osobistą i szacunek dla innych ludzi, dzięki którym będziemy używać języka bardziej refleksyjnie. Zanim coś powiemy lub napiszemy, warto zastanowić się, czy kogoś nie zranimy, użycie innego terminu nie utrudni nam życia, a może sprawić, że oszczędzimy komuś przykrości. Jeśli ktoś mówi nam, że słowo, którego używamy, obraża go, upieranie się przy swoim, przekonywanie go, że jest inaczej i że nie ma prawa czuć się zraniony, wydaje się być bezsensowne i – delikatnie mówiąc – niegrzeczne. O wiele lepszą reakcją jest zapytanie, jakie słowo będzie dla niego bardziej komfortowe. W kontakcie z konkretną osobą może się okazać, że słowo Cygan lub Murzyn jest dla niej neutralne i sama go używa, jednak w przypadku, gdy mówimy lub piszemy o całych grupach, bezpieczniej będzie używać określeń, które te grupy wybrały, nieobarczonych negatywnymi znaczeniami i historycznymi skojarzeniami (takimi jak niewolnictwo, kolonializm czy Porajmos, czyli Zagłada Cyganów w czasie II Wojny Światowej). Dotyczy to oczywiście nie tylko mniejszości etnicznych i narodowościowych, ale też np. gejów i lesbijek lub osób żyjących z niepełnosprawnościami.
W kontaktach z drugim człowiekiem rzadko trzymamy się sztywno regułek i literackiego języka, czasami chęć porozumienia, sympatia, a nawet dobre wychowanie okazują się być ważniejsze od słownika. Empatia to próba postawienia się w sytuacji innego człowieka, wczucia się w jego położenie i wyobrażenia sobie, co może on czuć. W tym wypadku będzie to wyobrażenie sobie, jak byśmy się czuli, gdyby ktoś – pomimo naszych próśb – nazywał nas wyrazem, który istnieje w jego języku, jest poprawny, ale sprawia, że czujemy się niekomfortowo. Gdybyśmy nawet wiedzieli, że nasz rozmówca nie chce nas urazić, że nie widzi w tym słowie nic złego, czy ta świadomość sprawiłaby, że czulibyśmy się lepiej? Jeśli dodatkowo wiedzielibyśmy, że istnieją inne określenia, także obecne w słownikach, a ich używanie nie boli, czy nie mielibyśmy wrażenia, że nasz rozmówca, ignorując nasze uwagi, jednak pokazuje, że jest do nas negatywnie nastawiony?
Czy język jest dynamiczny?
Język nie jest statycznym tworem, zmienia się, dostosowuje do warunków, w których żyjemy, przedostają się do niego słowa z innych języków, niektóre wyrazy skracamy lub modyfikujemy, o innych całkowicie zapominamy, jeszcze inne przeżywają niespodziewany renesans. Język zmienia się wraz ze stanem naszej wiedzy, z kontekstem kulturowym, z naszymi poglądami i wrażliwością. Terminy, które jeszcze kilka lat temu brzmiały nienaturalnie, były uznawane za sztuczne, przyjęły się i już nie dostrzegamy ich rzekomej dziwności. Inne, do niedawna neutralne lub nawet naukowe, przestały być stosowane. Określenie osoba z niepełnosprawnością umysłową jest bardziej opisowe, dłuższe, być może mniej wygodne i trudniejsze w stosowaniu, wyparło jednak słowo debil, kiedyś jak najbardziej poprawne, dzisiaj nie używane w tym znaczeniu przez nikogo, kto chce być poważnie traktowany.
Przeciwnicy poprawności politycznej twierdzą, że jest ona sztucznym tworem i próbą manipulacji, ponieważ bywa, że czarni raperzy nazywają siebie czarnuchami, osoba poruszająca się na wózku mówi o sobie, że jest kaleką, a jeden gej zwraca się do drugiego słowami „ty cioto”. Rzecz w tym, że to samo słowo może oznaczać zupełnie coś innego w ustach różnych osób. Kiedy wypowiada je ktoś bliski, kto ma na to pozwolenie, osoba, której ono dotyczy, wie, że nie zostało użyte, by ją zranić, może nawet służyć do przyjacielskiego przekomarzania się. Kiedy natomiast wypowiada je ktoś obcy, kogo poglądy i nastawienie nie są jej znane, to samo słowo staje się wieloznaczne i potencjalnie niebezpieczne. Tymczasem terminy poprawne politycznie nie są wartościujące, nie służą do etykietowania, nie są tendencyjne, nie są obarczone negatywnymi skojarzeniami i niezależnie od tego, kto ich używa, naprawdę mogą brzmieć neutralnie.
Odpowiedzi udzieliła: Alina Łysak – magister pedagogiki, magister kulturoznawstwa, pisze doktorat w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego
Zdjęcie: By Arty Smokes (deaf mute) Some rights reserved